piątek, 30 grudnia 2011

ostatni

Nie wierzę, że ten rok tak szybko zleciał. Nie wierzę w to, jak czas szybko płynie. Pamiętam pierwszy dzień w pierwszej klasie gimnazjum, kolejne trzy lata w nim, wycieczki, ludzi, zdarzenia, bal. Prawie cztery miesiące temu kolejny pierwszy dzień w nowej szkole, nowi ludzie, wyjścia. A dzieciństwo? Komunia, urodziny swoje i przyjaciół, wakacje? To wszystko minęło. Koniec roku to chyba dobry czas, by uświadomić sobie, co przez 365 dni dokonaliśmy, zdobyliśmy, pomyśleć o wszystkich sukcesach i porażkach, wzlotach i upadkach. Jest też okazja, by przeanalizować rok, pomyśleć o sobie, może się zmieniliśmy, dojrzeliśmy?

na koniec roku:


Widzicie sens w postanowieniach noworocznych?
Ja bym tylko chciała dążyć do spełnienia listy stu rzeczy, które chcę zrobić przed śmiercią! <3

wtorek, 27 grudnia 2011

siła

Miłe to doświadczenie, kiedy można być z kimś, gdy ta druga osoba się zmienia, dojrzewa psychicznie.

Znamy się tyle lat, tyle razem przeszłyśmy, tyle o sobie wiemy, a mimo wszytko się przyjaźnimy. Dziękuję, że jesteś. Cieszę się, że mi na to pozwoliłaś, na to, bym była przy Tobie. Jesteś silna! Jesteśmy silne i razem damy radę. 


środa, 21 grudnia 2011

worek z zawartością

Widzę go, wszędzie go widzę. Nie jestem w stanie normalnie funkcjonować, nie po wydarzeniach z przed niespełna pół roku.
Po dość miłym spotkaniu z przyjaciółmi, prawie spóźniłam się na ostatni tego dnia autobus do mojego miasteczka. Zmęczona biegiem na odjeżdżający pojazd mogłam w końcu zająć miejsce w niezatłoczonym autobusie. Czekała mnie pół godzinna podróż. Dobrze, że miałam w torbie MP4, bo z muzyką czas najszybciej mi leci. Włączyłam playlistę i z mocnymi brzmieniami wpatrywałam się w szybę. W błyskawicznym tempie mijaliśmy latarnie znajdujące się na ulicy. Tak bardzo zatraciłam się w muzyce, nie dostrzegając tego, że od chwili stoimy, lecz nie na przystanku.
-koniec kursu, autobus się zepsuł. - krzyknął kierowca zza kierownicy. Według dalszych poleceń wszyscy pasażerowie wysiedli. Rozglądnęłam się wokoło i zobaczyłam, że i tak niedaleko musiałam wysiąść. Jeśli się pośpieszę, za piętnaście minut będę w domu, pomyślałam.
Idąc bokiem szosy miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Było już po zmroku, na ulicach ciemno. Drogę oświetlały nieliczne lampy i samochody rzadko przejeżdżające.
Bałam się swoich myśli, wyobrażeń, wyobraźni, która tego dnia przekroczyła wszelkie dopuszczalne granice.
Niepewnie rozejrzałam się na boki i do tyłu. Nikogo nie było. Z jednej strony się ucieszyłam, bo byłam bezpieczna, ale z drugiej, jeżeli coś przeoczyłam, to w razie czego nikt nie będzie w stanie mi pomóc.
Z daleka wiedziałam już światła znajomych mi bloków.
Chcąc przełączyć piosenkę w odtwarzaczu, z ucha wypadła mi słuchawka. Wraz z tym, usłyszałam krzyk, który dobiegał jakby z zarośniętego pola. Serce biło mi niewiarygodnie szybko, przez myśl przebiegały różne sytuacje, obrazy. Za bardzo się wkręcam, powtarzałam sobie. Włożyłam słuchawkę w ucho i jeszcze szybszym tempem szłam w kierunku domu. Właśnie mijałam przystanek, na którym miałam wysiadać. Zakręciło mi się w głowie, musiałam usiąść, odpocząć.
Baterie w MP4 mi padły - co za pech. Schowałam je do torby i powoli odzyskiwałam siły, kiedy znów usłyszałam jakieś krzyki. Były głośniejsze, słyszałam je coraz głośniej, dokładniej, jakby.. zbliżały się.
Szybko schowałam się pod ławkę. Sam przystanek nie był oświetlony, więc osoby trzecie musiały się bardzo dokładnie przyjrzeć, by mnie zobaczyć. Skulona tak pod ławką starałam się uspokoić, wyregulować puls. Zauważyłam cień, który z coraz dłuższego stawiał się coraz krótszy, co świadczyło o przybliżającej się postaci. Zamarłam.
Postać ta okazała się być synem mojej sąsiadki, którym opiekowałam się weekendami, miał na imię Bartek. 
Byłam przekonana, że uciekł z domu, ponieważ był bardzo buntowniczym chłopcem. Już miałam do Niego wyjść, kiedy usłyszałam, że się do kogoś zwraca.
-Poddaję się - szlochał - nie mam już sił.
Rozległ się śmiech, jak z horroru. Byłam przerażona.
Jakiś wysoki, przy tuszy mężczyzna zbliżał się do chłopca, który płakał. Dostrzegłam, że w ręce ma nóż. Scena jak ze strasznego filmu. Owy mężczyzna popchnął mocno Bartka, który upadł płacząc jeszcze głośniej. Nagle jego płacz ucichł. Nie słyszałam nic, oprócz bicia swojego serca i tego, jak przełykam ślinę. Cholernie się bałam. Czy on nie żyje?Czy ten koleś właśnie go zabił? Rozległ się cichy dźwięk rozsuwającego się zamka. Zamknęłam na chwilę oczy, to wszystko mnie przerastało. Przestraszyłam się niemiłosiernie, gdy dotąd niezauważona mi pobliska latarnia zapaliła się.
-Już po mnie - powiedziałam do siebie szeptem. Prawie krzyknęłam, gdy zobaczyłam, że koło Bartka znajdują się duże ilości krwi. Położyłam głowę na kolanie, kiedy usłyszałam dźwięk, który zapamiętam do końca życia - rozcinanego ciała. Napastnik bez żadnych skrupułów rozcinał jamę brzuszną chłopca. Wiedziałam, że jest za późno, by dzwonić na policję, ponadto bałam się, że mnie też zobaczy. Sprawca działał tak, jakby był zaprogramowany. Widać było, że nie robi tego pierwszy raz, nie brzydził się, wyglądał na zafascynowanego, zafascynowanego widokiem martwego ciała, wnętrzności. Mnie na samą myśl o tym łapały mdłości. A on? Sprawiał wrażenie, jakby robił to codziennie. Ale kto normalny rozcina ciała ludzi, a wnętrznościami się rozkoszuje? Kto normalny byłby w stanie znieść takie widoki?
Syrena policyjna, to dźwięk syreny policyjnej!
Ale zaraz.. Zostało tylko ciało chłopca. Gdzie jest ten mężczyzna?
Tego nie wyjaśniono do dziś. Policjanci wezwali swoich ludzi, którzy przyjechali naprawdę szybko. Sama też zebrałam się na odwagę, by wyjść z pod  ławki. Wszelkie podejrzenia padłyby na mnie, gdyby jeden z policjantów nie znalazł śladów krwi, które prowadziły w kierunku lasy. Ślad ten doprowadził policję tam, gdzie pozostawiono pewien worek. Według śledztwa były tam wnętrzności ofiary. 


Tak, jestem chyba nienormalna, haha :D. Do napisanie tego zainspirowały mnie słowa:
Took a boy to the forest, slaughtered him with a scythe. - Zabrano chłopca do lasu, zarżnęło go kosą.
Bring me the horizon - don't go <3. 

wtorek, 20 grudnia 2011

  Dziś dwudziesty grudzień. Do tej pory byłam szczęśliwa, że śniegu nie ma, ale wstałam rano, odsłoniłam roletę i co widzę? Trawę, piasek, chodnik widoczny, a gdzieś tam w środku pomyślałam, że może zobaczę śnieg? Biały puch, który zawsze będzie kojarzył mi się z dzieciństwem, z wygłupami, sankami, a przede wszystkim świętami. Prawdę mówiąc święta bez śniegu to nie to samo, nie ta atmosfera. Pogoda nijaka, raz pada, raz wyjdzie słońce, wiatr wiejący w różne strony, który sprawia, że włosy mam na oczach i nie jestem w stanie nic widzieć :). Choinkę w domu mam, bombki, lampki, zapach mandarynek jest, prezenty kupione. Zostały jeszcze cztery dni. Cztery, pełne niespodzianek dni.

na dziś:



poniedziałek, 19 grudnia 2011


Chciałabym przypomnieć sobie jak to było, gdy nie musiałam za dużo myśleć, gdy byłam dzieckiem, gdy wszystko wydawało się takie łatwe.. Nie trzeba było podejmować tak trudnych decyzji, które praktycznie mogą zaważyć o przyszłych dniach, tygodniach, miesiącach czy nawet latach. Jedyne, co mnie wtedy interesowało to „co by tu zjeść?”, czy „jak długo będę dziś na dworzu”. Naprawdę, chciałabym wrócić do tego choć na parę dni, by mieć jakieś miłe wspomnienia, które nie będą zabijały mnie od środka, tak jak te, które chciałabym wywalić z pamięci już na zawsze. Wtedy byłoby mi łatwiej, inny punkt widzenia, na większość patrzałabym z innej perspektywy. Chociaż, gdybym zupełnie wywaliła wszystkie gorsze wspomnienia z głowy, to może nie byłoby tak ciekawie. Sama nie wiem.

oczywiście coś  na dziś:

niedziela, 18 grudnia 2011

pierwsze opowiadanie na blogu! :)

Od dłuższego czasu nie czułam się tak, jak teraz, tak wspaniale. Większość ludzi myśli, że to chore, by w taki sposób łagodzić ból psychiczny. Dla mnie jednak ma to ogromne znaczenie, dla mnie to sens życia...
    Zaczęłam się ciąć w wieku piętnastu lat. Nie miałam powodu, żeby to robić, po prostu byłam smutna. Dołowałam się smutnymi piosenkami, wierszami, wspomnieniami.
    Robiąc porządek w pokoju znalazłam nożyk, taki zwykły, do papieru. Wpatrywałam się niego przez parę minut. W głowie miałam dwie myśli, jedną by go wyrzucić, schować, a drugą, że może zobaczę jak to jest. Bardziej spodobała mi się ta druga opcja. Zdecydowałam się na nią. Nie tak od razu, chciałam jeszcze to dokładnie przemyśleć.
    Tydzień mijał mi okropnie, spotkało mnie wiele przykrości. Wszystko dusiłam zawsze w sobie, nie dzieliłam się swoimi przemyśleniami, problemami czy sugestiami z przyjaciółmi. Było mi ciężko. Zostałam na noc sama w domu. Pomyślałam "ej dziewczyno, co Ci szkodzi?" Właśnie, co mi tam szkodzi spróbować? To zawsze jakieś doświadczenie więcej.
    Poszłam do pokoju, otworzyłam szufladę, chwyciłam za nożyk, wyjęłam z niego ostrze, odkaziłam. Nie chciałam jakichś niepożądanych skutków. Popatrzyłam jeszcze chwilę na ręce. Wzięłam głęboki oddech i zrobiłam pierwszą kreskę. Nie za głęboką, normalne, zwykłe cięcie. Nie bolało prawie w ogólne. Krew też jeszcze nie leciała tak mocno, jak chciałam. Zrobiłam jeszcze kilka cięć. Na mojej ręce pojawiało się coraz więcej krwi. Poczułam wtedy, sama nie wiem, spokój .. Spodobało mi się to uczucie.
    Okleiłam swoje rany plastrem, by nie dostało się jakieś zakażenie. Obiecałam sobie, że nigdy więcej tego nie zrobię. Okłamałam samą siebie.
    W szkole nie mogłam się skupić na niczym, myślami byłam gdzie indziej, w innym świecie. Zdałam sobie sprawę, że wystarczył tylko jeden raz, a ja już chcę więcej. Nie mogłam dłużej czekać. Po powrocie ze szkoły do domu poszłam do pokoju, znowu patrzałam się na ten cholerny nożyk, myśląc, czy dobrze robię. Jednak to uczucie pożądania było silniejsze ode mnie. Powtórzyłam czynność z przed paru dni. Wzięłam ostrze z nożyka, lecz tym razem pocięłam drugą rękę.
    Rany były też trochę większe i bardziej głębokie. Krwi także było więcej. ten stan był nie do opisania. Poczułam pewnego rodzaju błogość, która przepełniała mnie od stóp do głowy. Przechodziły mnie ciarki z rozkoszy cięcia się. Widok krwi działał na mnie tak kojąco, tak spokojnie. Równocześnie tnąc się mogłam się skupić na bólu fizycznym, a nie na bólu psychicznym, który dusiłam w sobie od zawsze. Rozcinając sobie skórę czułam, jakby wszystkie dotychczasowe problemy znikały. Niestety nie trwało to długo, bo gdy ręka przestawała już piec, to problemy siedzące gdzieś głęboko we mnie wracały i osadzały się jeszcze głębiej.
    Za każdym kolejnym razem musiałam sprawiać sobie coraz większy ból, chciałam być w jeszcze większym amoku. To lepsze uczucie niż jakikolwiek narkotyk. Z czasem nawet dłuższe, większe i głębsze rany nie pomagały.
    Musiałam trochę przeczekać, aż zagoją mi się ręce, by móc ciąć się dalej. Nie wytrzymywałam. Znów moje myśli krążyły tylko wokół tego. Sięgnęłam po nożyk. Podwinęłam rękawy,a na rękach nie miałam już miejsc. Ściągnęłam spodnie.
    Był okres zimowy, więc na w-fie ćwiczyłam w długich dresach, na rękach miałam ocieplacze. Jakoś to wszystko maskowałam, nikt się nie zorientował.
    Siedziałam na toalecie i myślałam, nie nad tym, czy dobrze robię, lecz nad tym, od której nogi zacząć, na której są bardziej widoczne żyły, gdzie będzie więcej krwi. Nie chciałam jedynie przeciąć tętnicy, wtedy wykrwawiłabym się, rodzice by się dowiedzieli, kontrolowaliby mnie. Nie mogłam na to pozwolić, musiałam myśleć w miarę bardziej racjonalnie, rozważniej.
    Pocięłam wewnętrzne części ud. Znów ujrzałam krew. Widziałam jak powoli spływa mi po nogach, Usiadłam na wannie i pozwalałam, by krew spływała na jej krawędzie. Wzięłam telefon, chciałam uwiecznić tę chwilę na fotografii, by w trudnych chwilach sprawić sobie przyjemność patrząc na te zdjęcie.
    Po kilku dniach rany na rękach zagoiły się, miałam więc miejsce, by znów przenieść się do błogiego świata, gdzie nic się nie liczy. Tak jak myślałam- przyzwyczaiłam się do bólu, był już dla mnie naturalny. Teraz samo cięcie już mi nie wystarczało. Raz gdy się pocięłam, świeże rany biłam drugą, otwartą dłonią, na coś w formie klaskania. Strasznie piekło, lecz byłą też w tym przyjemność, której mi brakowało. Znów gdzieś schowane we mnie problemy zaczęły mnie opuszczać..
    Od czasu, gdy znalazłam nowy sposób na zadawanie sobie bólu, robiłam tak częściej. Jedynym minusem tego wszystkiego był fakt, że rany goiły się dłużej, a wokół nich powstawały siniaki. Nie chciałam już katować rąk, chciałam dać im odpocząć. Skupiłam się na nogach.
    Nie chciałam, żeby nogi też były posiniaczone. Znalazłam dwa, gorsze sposoby, lecz wtedy nie zostawały siniaki. W życiu trzeba się poświęcać. "co Cie nie zabije to Cię wzmocni" powtarzałam sobie.
    Powiedziałam rodzicom, że idę wsiąść długą kąpiel. Tak na prawdę wzięłam szybki prysznic i zaczęłam robić to, co zawsze. Usiadłam na krawędzi wanny, nogami ku jej środka. Wzięłam nożyk, pocięłam uda. Nie sprawiało mi to już takiego bólu jak przedtem. Nie mogłam się odprężyć, zaryzykowałam. Wzięłam sól i posypałam nią świeże rany. Łzy napłynęły mi do oczu, nie były to jednak łzy z powodu bólu, lecz łzy radości. To było jeszcze lepsze uczucie, niż bicie ran. Działało tak kojąco, mogłam się odprężyć, zapomnieć, patrząc na spływającą krew.
    Nie trudno się domyśleć, że ten sposób także nie starczył mi na długo. Ostatnim sposobem, który przyszedł mi do głowy był spirytus. Na rany polewałam dużą ilość spirytusu salicylowego. Ból jaki wywoływał był nie do opisania. Pragnęłam więcej za wszelką cenę. Te całe okaleczanie się trwa już rok. Krwią, którą straciłam mogłabym uratować życie kilku osobą. Uzależniłam się, tak uzależniłam. To silniejsze ode mnie ..

sobota, 17 grudnia 2011

story of the year

Nie do pomyślenia, że rozmowa z kilkoma ważnymi w moim życiu osobami może tak gwałtownie zmienić bieg sprawy! Jest mi lepiej, po stokroć lepiej! (zobaczymy na jak długo) Wspólne chwile, wygłupy, jakby nic się nie stało.. Rozmowy podnoszące na duchu, czy po prostu obecność, wsparcie. Dziś? Może uśmiech zszedł z mojej buzi na kilka minut.. Nie wliczając nocy oczywiście, bezsennej nocy. Musiałam sobie wszystko poukładać. No i poukładałam. A morał? Nie warto się poddawać, nie ma sensu. Łzy i wspomnienia niczego nie przywrócą, niczego nie zmienią.


nadal jestem chora, trwa to ponad tydzień, ugh, masakra. :c
  


na dzis ;) nie mogłam wlozyc teledysku, nie wiem czemu :c

czwartek, 15 grudnia 2011

poziomy gry

Na każdym kroku musimy się z czymś zmierzyć. A to z uczuciami, a to ze szkołą, rodziną, strata kogoś, kłótnia. Życie nie daje nam choć na chwilę złapać oddechu, stawia wyzwania, które są coraz trudniejsze. Mam wrażenie, że to chora gra, a my przechodzimy jej poszczególne etapy. Czasem trzeba posłużyć się restartem, by zacząć od początku, lepiej, prawda?   

na dziś moja ulubiona :)

środa, 14 grudnia 2011

poczekam

A kiedy będziesz chciał przyjść, porozmawiać, czy po prostu pomilczeć, to moje drzwi zawsze będą dla Ciebie otwarte. Mówiłam, że zawsze możesz na mnie liczyć, a z tego co powinieneś wiedzieć - dotrzymuję obietnic. Byłabym szczęśliwa, gdybyś pewnego dnia zjawił się u mnie, ja zrobiłabym kakao i posiedzielibyśmy u mnie w pokoju. Zapomniałabym o wszystkim, co było. 

na dziś:

wtorek, 13 grudnia 2011

bomba

Gdyby przyznawali nagrody za maskowanie emocji i uczuć, to stanęłabym na podium. Nie raz usłyszałam, że ktoś chciałby tak jak ja radzić sobie z problemami, udawać, że nic się nie stało, ale tak naprawdę jest to cholernie trudne.
Wyobraźcie sobie, jak to jest mieć masę problemów, lecz uśmiechać się, prowadzić z pozoru "normalne życie". Sztuczne, prawda? A na dodatek każdy tych problemów mi jeszcze dokłada gratis. Kłótnia z rodziną, sprzeczki z kumpelami, które na plus, rzadko się zdarzają. Brak ojca, który nie może być przy mnie, kiedy go tak potrzebuję, kiedy chcę porozmawiać - Jego nie ma. Szkoła też mnie już przytłacza. Z dnia na dzień żądają coraz więcej, zajmują mi czas, który wolałabym przeznaczyć na przyjemności. Tęsknota za Przyjacielem oddalonym o setki kilometrów. Nie mogę Cię przytulić, kiedy Tobie, lub mi jest źle. Nie mogę być z Tobą, kiedy odnosisz sukcesy, kiedy się uśmiechasz. Brakuje mi Twojego głosu, dotyku, śmiechu. Dobrze, że codziennie gadamy, bo nie poradziłabym sobie. Jesteś moim najlepszym przyjacielem i za razem starszym bratem, którego cholernie kocham. Do tego jeszcze dochodzą lekarze, latam po nich, jak głupia, nowe tabletki, a tu badanka, a może jeszcze USG? :/ DOŚĆ!A gdy mam zły humor - wkurzy mnie nawet pognieciona bluzka.
Naprawdę, nie jest łatwo żyć tak, gdyby nic się nie stało. Muszę wszystko dusić w sobie, a wtedy tylko czekam, aż pęknę. 

na wieczór:



głos

Nie wiem, co jest gorsze. Świadomość, że jest się bezużytecznym, że nic nie można zrobić, czy fakt, że każdy podjęcie działań może zaszkodzić?
Jestem osobą, która nie potrafi przejść obojętnie koło czyjegoś cierpienia, ale czy warto zabrać głos?

na dziś:


poniedziałek, 12 grudnia 2011

wieczory

Z jednej strony nie lubię wieczorów! Wtedy właśnie najwięcej myślę, wspominam, marzę. Ale z drugiej strony mam czas, żeby wszystko sobie w głowie poukładać, na spokojnie sobie coś przemyśleć, popisać.
To właśnie najczęściej wieczorami, lub w nocy chwytam długopis i zeszyt, piszę to, co jest gdzieś głęboko we mnie. Mogę się wtedy "oczyścić" i spróbować iść spać. Ostatnio mam problemy z zasypianiem. Za dużo myśli, za dużo Ciebie.

zdj jeszcze z wakacji..


na dziś:

niedziela, 11 grudnia 2011

niewidzialne święta

Jest grudzień, zima i święta się zbliżają, a ja nadal tego nie czuję. Mam nadzieję, że poprawi mi się to, że udzieli mi się ta cała świąteczna atmosfera. Być może dopiero na wigilii klasowej poczuję małą magię świąt, gdy spędzimy czas razem? Oby!

na dodatek jestem chora, spędzę chyba kilka dni w domu..

piątek, 9 grudnia 2011

walka z samą sobą

Każdy poranek jest dla mnie wejściem na ring, muszę na niego wejść, żeby wygrać, muszę wytrzymać całą rundę, aby być w kolejnej, stoczyć kolejną walkę, bez względu na to, czy wygram i tak będę z siebie dumna! Wiem, że jest ciężko, ale może być już tylko gorzej. Chwilowo zaakceptuję tą sytuację, która jest. Lepiej nie będzie. Dam rade, muszę. Musze sobie coś udowodnić. Za wszelką cenę.

czwartek, 8 grudnia 2011

kolejny raz..

Nie wierzę. Pod wpływem emocji usunęłam poprzedniego bloga.. Tyle obserwatorów, komentarzy, wyświetleń, kontakt z Wami.. wszystko przepadło. Jest mi z tym źle. Dzięki tamtemu blogowi poznałam kilka wspaniałych osób, miałam w Was wielkie wsparcie. Blog też był jak mój przyjaciel, któremu mogłam się "wygadać" pisząc to, co leży mi na sercu. Obiecuję, że ten będzie istniał nawet wtedy, kiedy mnie już nie będzie.